piątek, 13 czerwca 2014

0. Rozstaje ścieżek: Przebudzenie.







Dzisiaj miałem piękny sen 
naprawdę piękny sen 
Wolności moja, śniłem, że 
wziąłem z Tobą ślub 

Poranek

Uchylam listewkę żaluzji, błękit wdziera się pod zmęczone powieki i rozbłyska mocno, boleśnie, zamykam oczy - by za chwilę otworzyć je ponownie.
Harley-Davidson. 
Czerń chwyta refleksy i zdobi się w nie, odbija na wszystkie strony i rozdaje przechodniom porwane błyski. Onyksowy lakier leniwie opływa srebrzące się w słońcu metalowe części.
Cudo.
Pociągam nosem, świeżo parzona kawa drażni delikatną goryczą, a zarazem przyciąga niczym boski nektar. W sumie... Ma jego właściwości. Budzi do życia. Czyni je znośnym.
Znośnym. Dobry żart.
Czerń w filiżance, prawie tak samo głęboka jak tamten mroczny, piękny w swojej potędze motocykl.
Miałam taki.
Nawet piękniejszy.
Uderzenie, krew w ustach, zduszony jęk, niebo wywracające się na drugą stronę.
Brzdęk tłuczonej filiżanki.
Białe, porcelanowe okruchy pływają w ciemnej kałuży pod kołami. Cofam się. Przykładam ręce do skroni - drżą. Zamykam oczy - obraz Jego źrenic nakłada się na nie, przyciskam dłonie do ust - nie chcę krzyczeć. Nie chcę.
Pogięta blacha.
Czy ja mówię jak wariatka?
I po co zaprzeczacie? Przecież się słyszę.
Aha, wybaczcie. Zdaje się, że zapomniałam wspomnieć o paru tyciusich szczegółach. Nie potrzebujecie kogoś do zepsucia czegoś? Śmiało. Lara rozwala wszystko na swojej drodze.
Przyjaźń, miłość, życie, kręgosłup - jednego dnia. W jednej sekundzie. (Sic! Mam talent.)
Ktoś przebije?
Gorzki śmiech niesie się drżącym echem.
________________________________________________________




Panie mój, o Panie! 
Chcę trochę czasu 
Bo czas leczy rany

Południe

Miękkie włosie pędzelka zanurza się w ciemnym proszku. Palona umbra przypomina kakao, w medium rozpływa się w brunatną plamę. Mam pewną dłoń, a jednak wewnątrz trzęsę się, czy aby na pewno wyjdzie. Przejeżdżam po brwiach, za ciemne. Trochę jasnej ochry, nie za dużo. Tak, to ten odcień. Delikatne łuki na jasnym czole, może trochę za wydatne? Wygładzam, poprawiam, doszlifowuję.
Ikony są zaprzeczeniem normalności. Żeby mieć jasność, trzeba malować jak najciemniej. Pisać, pardon.
Drobniutkie kreseczki. Ślady na szyi.
W ikonografii każdy kolor ma znaczenie. Nie używa się praktycznie samej bieli ani czystej czerni, a już - Boże broń - nie szarości. Nie tej prawdziwej, będącej połączeniem tych dwóch kolorów. Bo szarość ma niejasny przekaz, tak? Biel to dobro, czerń jest złem.
Ich się po prostu nie miesza.
W przeciwieństwie do życia?
Ale ikony nie przedstawiają ludzi. Świętość z nich emanuje, o czym świadczy nimb - językiem potocznym zwany aureolą - który zaraz domaluję czerwoną, akrylową farbą. Na samym końcu, coby nie zniszczyć dzieła. Akryl strasznie brudzi.
Wydziwiam jeszcze nad włosami - strasznie trudno wydobyć z nich połysk. Serio. Z ciemnych to spora sztuka, z jasnych włosów to zakrawa o niemożliwość. A na mojej ikonie włosy są naprawdę jasne.
Jak len.
Odsuwam od siebie deseczkę na moment, ogarniam wzrokiem całość, szukając ręką obok siebie farby.
Twarz ma rysy Leny.
Znowu.
Podskakuję przerażona, szkarłatne strumyczki wężykami ściekają z tak długo dopracowywanej twarzy. Płyną po jasnych policzkach, po złotym tle, po zawojach włosów. Skojarzenie jest dość jednoznaczne.
Krew.

Osuwam się na kolana i zakrywam głowę rękami. Spod przeciwległej ściany spogląda na mnie dobrotliwym okiem Matka Boska z Dzieciątkiem w ramionach. Mówiłam coś o oczach? Stanowią centrum ikony. Dobrze napisane sprawiają wrażenie patrzących prosto na ciebie niezależnie od tego, pod jakim kątem je widzisz. I ciemne oczy kobiety wwiercają się we mnie teraz, nawet z takiej odległości.
Ta ikona była specjalnie dla Leny, na jej prośbę. Ilość szczegółów jest oszałamiająca. Chabrowa szata wykończona złotem ma tyle fałd, że wywołuje ból głowy od samego patrzenia.
Męczyłam się nad nią dwa tygodnie. A Lena - Lena jej nigdy nie ujrzała w pełnej krasie.
Gdy bawiłam się ostatnimi detalami, dusza mojej siostry odrywała się od ciała i leciała gdzieś w przestworza jak leciutki latawiec.
Zamknięte oczy, krew na sinych ustach.
Krzyczałam wtedy tak długo, aż zastrzyk uspokajający zaczął działać i straciłam przytomność.
Teraz tylko cicho szlocham, trąc policzki purpurowymi od akrylu palcami.
Wiesz, ikona bez wiary jest jak rysunek na piasku. Nic nie znaczy.
Więc po co dalej je piszę?
Przecież moja wiara umarła razem z nią.

_______________________________________________________




Mamo, piszę do Ciebie wiersz 
Może ostatni? Na pewno pierwszy 
Jest głęboka, ciemna noc 
Siedzę w łóżku a obok śpi ona 
I tak spokojnie oddycha

Północ

"Ona" ma niespełna miesiąc i wciąż jeszcze trochę zapuchnięte rysy twarzy. Podpieram się na przedramieniu, przebiegam wzrokiem po jej uchylonych usteczkach, ściśniętych w piąstki rączkach, drobniuteńkiej piersi, kołysanej równomiernym oddechem. Wszyscy mówią, że wygląda jak ja.
Ja widzę w jej twarzy coś obcego.
Nie mogę zasnąć, gapię się na nią - a jednocześnie desperacko pragnę odwrócić wzrok. 
Zapomnieć.
Zapomnieć każdą sekundę tamtej nocy.
Tyle czerni.
Dyszy głośno, a ja przeraźliwie wrzeszczę.
Żółć podchodzi mi do gardła, zaciskam palce na prześcieradle i modlę się o spokój.
Nic.
Żadnych obrazów.
Proszę.
Proszę...
Proszę!...
Słowo wyrywa się z moich ust, a ona sen ma czujny jak ptak - unosi powieki, patrzy.
Błękitne oczy.
Nigdy nie działa to na mnie tak silnie, ale teraz wnętrzności się skręcają w jednej chwili.
Lecę do łazienki, w ułamku sekundy zapalając światło. Kto normalny myśli o czymś takim?
Ale boję się ciemności.
Wymiotuję tak długo, że w żołądku nie ma prawa zostać nic.
Napotykam w lustrze umęczoną twarz, dłonie zaciskają się na zimnej umywalce. Zaraz się przewrócę.
Krzyczę do swojego odbicia, krzyczę głośno, długo.
Doll ryczy z pokoju.
Przez jeden straszny moment nienawidzę jej bardziej niż siebie.
Ból rozsadza mnie od środka, krew spływa po skórze. Coraz ciszej dławię się własnymi łzami i jego śliną. Nie mam siły już krzyczeć po tylu, tylu godzinach.
Wracam do łóżka, trzęsąc się jak liść. Mała już ochrypła od płaczu, zanosi się tylko w łóżeczku.
Nie wezmę jej na ręce. Nie mogę.
Nie potrafię.

W gruncie rzeczy obie mamy przewalone.
Ona - bo musi żyć na tym świecie. Bo nie mogła swojego niemego krzyku przenieść od razu na tamten, lepszy.
Ja - bo byłam zbyt słaba, żeby jej to umożliwić.

__________________________________________________________

W tekście użyto piosenek zespołu Dżem - to kolejno: "Sen o Victorii", "Modlitwa III - Pozwól mi" i "List do M".

______________________________________________________

Osoby niezadowolone z narracji pierwszoosobowej uspokajam - to jednorazowe. Następne ścieżki będą pisane w trzeciej osobie.

7 komentarzy:

  1. Będę pierwsza <3
    Zuziu, spodziewaj się mnie jutro. Muszę się troszkę rozpisać.
    Teraz jestem w niebie. Wybacz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zuzka, miałam wrócić wczoraj. Szybka ja, ehem.

      No nic.
      Nie wiem, co teraz mam napisać, bo wczoraj (przed bieganiem, jeszcze musiałam zajrzeć na google+, obsesja) zauważyłam, że udostępniłaś to cudo. Szybko weszłam i starałam się cokolwiek przeczytać, ale pewien ktoś zerwał mnie z łóżka, żebym już polazła spalać ten ogromny nadmiar tłuszczu. Biegając pomiędzy drzewkami, myślałam intensywnie o całym tym blogu. Jeszcze zdążyłam zobaczyć bohaterów i cóż. Nasza wspaniała szóstka. To chyba przerosło moje oczekiwania, bo nie wiem kto będzie z kim. Jakie będą historie. Jaka fabuła. Długo zastanawiałam się nad brakiem pewnych postaci, ale uwierz mi... Ja mogłabym przeczytać absolutnie wszystko w twoim wykonaniu, a nawet więcej. Nie przeszkadza mi brak mojego Boga nad bogami - wiesz o kogo chodzi, prawda? Nic mi nie przeszkadza, bo wszystko - zaczynając na opowieści, a kończąc na szablonie - jest idealne. Nie wiem, jak ty to robisz, ale wiedz, że cholernie Ci zazdroszczę. Talentu, pomysłów, smykałki do matematyki i w sumie mogłabym wymieniać długo, ale w jednej rzeczy jestem mistrzem - mam najpiękniejsze białka oczne. Ehem XD jedyne do mnie cieszy.

      Ach, zacznijmy może od samego początku.
      Lara jest jedną z postaci, które lubię najbardziej i no, jestem w niebie, że to właśnie ją wybrałaś do naszej kochanej trójeczki. Strasznie podobało mi się to, jak opisałaś rozbitą filiżankę, która pływa w kawie. Ja bym nigdy nie wpadła na takie coś, uwierz mi. Chyba nie umiem też powiedzieć, jak zachwyciłaś mnie swoimi słowami. Larcia ma chyba jakiś problem, nie jestem pewna o co chodzi ( Marta - definicja człowieka, który nie ma żadnych zadatków na dobrego detektywa ) ale to na pewno jest związane z tym wypadkiem. Kręgosłup? Współczuje. Wiem, że będzie ciekawie i fenomenalnie, bo jesteś mistrzem. Ba! ty przyćmiewasz nawet mistrzów.
      Gdy pisałam, że jesteś mistrzem to skłamałam.. mistrz to mało powiedziane. Zuzka, fragment Natalki był moim ulubionych, chociaż trudno mi było wybrać. Ikona... Opis kolorów obrazu, malowania ( pisania, pardon ) i całej reszty. Chyba umrałam, a nie... serio umarłam. Każdy najdrobniejszy szczegół opisałaś z taką lekkością. Strasznie podoba mi sie fragment o Matce Boskiej i Lenie, która... umarła? Jezu. Zabiłaś mnie po raz kolejny. Czyżby to było morderstwo? Śmierć? Samobójstwo? Kochana, ja już nie wiem, co mogłabym Ci napisać, ale... czy powiedziałam Ci kiedyś jak bardzo się od Ciebie uczę? To zawsze po twoich rozdziałach mam najwięcej weny na napisanie czegokolwiek. Nie ukrywam również faktu, że po twoich dziełach moja samoocena machinalnie spada na samo dno i mam ochotę usunąć wszystkie blogi, bo sa beznadziejna? Tak. Nie ma innej opcji. Nauczyłam się od ciebie tylu ważnych rzeczy i mam nadzieje, że w końcu Ci za nie kiedyś podziękuje, bo same słowa tego nie załatwią..
      Ale.. Dziękuję.
      No i jest Francesca. Matka, która nienawidzi swojego dziecka? Czytałam to chyba z dziesięć razy, bo nie umiałam oderwać od tego oka. W tym fragmencie pokazałaś zupełnie inną Zuzkę i muszę przyznać, że jest równie wspaniała. Doll jest córeczką o niebieskich oczach... Ponoć wygląd sie dziedziczy. Ojciec, kim jest ojciec? Znowu zostawiasz mnie z tymi pytaniami. Podła jesteś, ale najlepsza.

      Zuzka, przepraszam, że tak późno. Miałam się rozpisać, a nic z tego nie wyszło, super. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że założyłaś nowego bloga, a ja będę mogła patrzyć jak pięknie się rozwija. Czytając twoje opowieści jestem pełna zachwytu. Środków stylistycznych jest masa, a same zdania, które albo są długie - te rozbudowane opisy -, albo krótkie, podkreślające szybkość akcji, najważniejsze rzeczy. Poruszasz nimi w taki sposób... Jezu. Perfekcja. No i bogate słownictwo. Nie wiem, gdzie ty szukasz tych wyrazów. Znam je, ale sama, gdy piszę, nie potrafię ich użyć. To chyba wiele wyjaśnia.
      Kłaniam się i czekam na rozdział pierwszy.

      Kocham bardzo,
      Marcia

      PS: Przepraszam za brak komentarza na drugim blogu. Na razie mam napisane do 33 i 34. Postaram się jak najszybciej <3
      PS2: Szablon - idealny.

      Usuń
  2. Ja tu wrócę, boże <3
    Chyba oszalałam ze szczęścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Zuziu, po raz kolejny tegoż dnia, tym razem jednak, w innym miejscu. Inne miejsce = nowy blog. Twój! Umarłam ze szczęścia i dalej umieram (nie pytaj, jak to możliwe) czaisz? Aaaaaa!
      Tak na przyszłość przepraszam za błędy i niezbyt długą wypowiedź, ale na razie nie mam dostępu do laptopa i pisze z telefonu (tak to jest z tymi wyjazdami), a niezbyt za tym przepadam.
      W każdym razie... nowy blog, nowa historia, nowe cudo! I ja już to wiem, oczywiście, tylko po przeczytaniu prologu. Bo to od razu widać, jasno i wyraźnie.
      Mimo, że nie będzie zbyt wiele postaci (na przykład mojej kochanej Ludmiły) to wiem, że będzie genialnie. A poza tym... może nawet lepiej? Mniej tłoczno. I przede wszystkim poznamy historię każdej z tych osób. Nie mogę się doczekać!
      Strasznie podoba mi się nagłówek. Lodo wygląda tutaj przepięknie.
      Ale wracając do właściwej części, czyli prologu... Już sam tytuł przyciąga, zsyła maleńki dreszczyk emocji. A potem jest tylko lepiej, co ja gadam!, jest najlepiej. I wiesz jak dla mnie moglabyś pisać w pierwszej, trzeciej osobie, nie ważne, masz na tyle talentu (od groma, serio) i tak otwarty umysł, który potrafi stworzyć idealną, przeciekawą, zapierającą dech w piersiach, fabułę, że to nie ma znaczenia.
      Od czego zaczynamy? Od Lary. Przepięknie napisany fragment, tak prawdziwy, dobitny... oczywiście genialne opisy, niesamowicie rozbudowane. I gdzieś w tło wplątała się maleńka nutka goryczy, cynizmu? I powiedz czy ja dobrze zrozumiałam. Lara miała wypadek? Wow.
      Idziemy dalej. Natalia? Boże, kocham tę część, podziwiam i ubóstwiam! To o tych ikonach, dokładne opisanie kolejnych elementów - krok po kroku, czuje się tak, jakbym to widział, o tu, przed moimi oczyma. Natalka straciła wiarę, tak samo jak straciła Lenę, której postacią stale, świadowie bądź nie, wypełnia swoje dzieła. By nie zapomnieć? A może to pamięć jest gorsza? Rycze jak głupia, bo biedna, moja Lenka. Jeju.
      I ostatnia, zdaje mi się, że Francesca, tak? Ta perspektywa poruszyła mnie najbardziej, najgłębiej. Jestem... nie wiem, co napisać. Nie wiem nic. Mam słabość do dzieci, wiesz? Płacących dzieci, zwłaszcza. Do dzieci, o które nie dba matka, jeszcze bardziej. A do tych dzieci, które zostały poczęte w takich okolicznościach (myślę, że wiesz o czym mówię...), nie pamiętam, kiedy ostatnio tak ryczałam. No. Chylę czoła, po raz drugi dziś, tym razem tak nisko, że muszę zagrzebać się pod ziemię. Zostanę strusiem, fajnie, nie? A końcówka to już w ogóle mnie zabiła, poległam. Tak przejmująca... puenta? Chyba mogę to tak nazwać. W sumie nie wiem, nie myślę, nie po tym.
      Jeszcze akompaniament cudownego, niepowtarzalnego Dżemu. Rozpływam się i wyje jednocześnie.
      Kocham Cię, Zuzka, wiesz? Tak bardzo. I dziękuje za tego bloga, będę stałym bywalcem, mówię Ci. No więc... czekam na kolejną ścieżkę.
      Ciul Edyta <3

      Usuń
  3. Jeszcze tu wrócę ♥ Takie cudo zasługuje na wiele ...

    OdpowiedzUsuń
  4. o prze *o*
    czekaj, ja też tu wrócę <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże.
    Boże.
    Boże.
    Na nic innego mnie nie stać. Dlaczego nie potrafię pisać komentarzy tak pięknych, jak wszystkie Twoje historie? Dlaczego wszystko, co napiszę nawet w ćwiartce nie oddaje Twoich słów?
    Ale na to nie ma chyba żadnego wyimaginowanego określenia, co? Po prostu masz talent. Hm, po prostu, a jednak pojęcie „zwykły” natychmiast skreślam, bo tylko spojrzę na To jeszcze raz i już sama nie wiem, co myśleć – i myślę, że niepotrzebne Ci złoto, sława Tinki i inne takie. Twój talent przebija do wszystko, leci do samego nieba, co tam, nawet wyżej.
    A ja przez 3 dni nie miałam internetu. Życie jest podłe (albo ja uzależniona).
    ZABIŁAŚ LENĘ? Umieram, jak włosy Bufona.
    Ja rozumiem, że taką Violkę – nie, że komukolwiek źle życzę, ale człowieko-pegazo-jednorożcom dziękujemy.
    Myślę, że to właśnie nagła śmierć jest najgorsza. Nie twierdzę, iż śmierć osoby od dawna chorej mniej boli, ale w pewnym sensie jest łatwiejsza, bo gdzieś w głowie już zagnieździła się świadomość, iż ten człowiek odejdzie szybciej.
    Co innego kiedy z dnia na dzień, los postanawia zagrać z Tobą w Głupiego Jasia.
    Podobno miłość matki do dziecka jest najsilniejsza, ale… No właśnie „ale”. Z jednej strony słowo to jest dobre, z drugiej nie. Może zostało stworzone ku niszczenia pojęcia ideału, mieszaniu w całokształcie, symbolizowaniu wyjątków. I tak chyba jest Tu. Nie potrafi kochać własnego dziecka.
    Można kogoś zmusić do miłości? Nie.
    Ale (znowu)… można się tego nauczyć. Nauczyć kochać.
    Chyba, że chodzi o kogoś innego. Kogoś, kto również był sprawcą tej sprzeczności uczuć.
    Bywa, że człowieka dopada straszna złość, mówi, że wszystko jest źle. Strasznie denerwuje mnie to „wszystko”. Nawet jeśli rzeczywiście jest źle, zło nie wyżarło duszy do końca, nie poszarpało serca najmocniej, jak się da. Zawsze gdzieś znajduje się coś dobrego. Zawsze.
    Komar mnie ugryzł. To nie jest dobre, powinien udzielić mu się mój refleksyjny nastrój. Jeszcze mi nad uchem śpiewa, końska gnida. Pfff przed duże „P”.
    Ledwo wróciłam, a na twitterku – miejscu spotkań ludzi, którym właśnie się to „wszystko pieprzy” i absolutnie nic nie jest dobre, i nigdy nie będzie, bo świat jest zły i zły będzie – już obnażają Polaków, gdyż niejaka Justyna Bojczuk ma wejść między Naxi. Ładne dziewczę, ale jeśli jakimś cudem plotki te wejdą w życie, będę się wstydzić – bo żeby rodaczka taki wstyd przynosiła i niszczyła praktycznie jedyny normalny wątek w jednym z najbardziej popieprzonych seriali ostatnich lat, w tym trzon tej całej fioletowej patoli? Hańba. Jeszcze nie wypieram się narodowości. Tylko mam dyskretne nadzieje, by bufon w nadchodzącym (zapewne jeszcze bardziej pogmatwanym, przepełnionym Leonettą i Germanem) sezonie był kochliwy jedynie pod względem Natalki.
    Ale wracając do „psucia”:
    Są ludzie, którzy rzeczywiście mają tendencję do niszczenia. Nawet nie ze złych intencji, powody są różne: charakter, obawy, milion innych dupereli. Lara też zepsuła. Widać, że nie chciała, ale co się stało, to się nie odstanie. Te wszystkie zniszczone elementy, niszczą piękno całej układanki, ale chyba można je pozbierać i poukładać z powrotem, prawda? Ta świadomość boli. Bo mogło być inaczej, padło pewne słowo, gest, szansa zawalona na całej linii. Wiadomo, życie nie jest pasmem sukcesów. Ale porażki zawsze bolą.
    Fajnie, że będę miała do kochania jeszcze jeden skarb, poza MCAŚ i RT (gdzie muszę skomentować parta o Leonesce – spóźniam się, w sumie mogłam się spodziewać).
    Pozostaje mi tylko wierzyć, że kiedyś będę potrafiła ożywiać słowa tak, by trafiały do serc czytelników. Czyli tak jak Ty – chociaż jesteś zupełnie unikatowa.
    Wyjątkowa.
    Kocham Cię.

    OdpowiedzUsuń