środa, 18 czerwca 2014

I. Ścieżka pierwsza: Niechęć.






Ja zaś mówię: jeżeli człowieka przekonać logicznie, że właściwie nie ma czego płakać, to przestanie płakać. To jasne. A pan jest zdania, że nie przestanie? 
– Zbyt łatwo byłoby wówczas żyć. 
~Fiodor Dostojewski - "Zbrodnia i kara"~




Jakaś tam SOBOTA

Tamtego dnia niebo jest tak samo szare jak poprzedniego. Tak samo mglisto-bure jak dwa dni wcześniej. Tak samo powleczone sinawą obwódką jak w całym tym pustym, jesiennym tygodniu.
Tamtego dnia słońce usypia w gęstym woalu chmur, blade i niewyraźne jak odcisk palca na ciężkim sklepieniu. Jedyny ślad, że jasność nie jest tylko wytworem czyjejś tęsknej za latem wyobraźni. Jedyna gwarancja, że te posępne, utopione w szarości dni też kiedyś miną, zapiszą się jako sen, którego nikt nie będzie chciał wspominać - wiosną.
Tamtego dnia wszystko jest jak zwykle.
Tamtego dnia wszystko się zmieni.

Tamtego ranka radio chrypi smutne ballady na jakiejś nieznanej stacji, wcale nie różniące się od tych, co zawsze.
Tamtego ranka zaprzyjaźniony gołąb stuka w okno, dopraszając się okruchów, o identycznej godzinie, co zawsze.
Tamtego ranka w małej, trochę nieporęcznie zagraconej kuchni, pachnie tą samą parzoną kawą, co zawsze.
Ale tego ranka aromat unosi się z dwóch filiżanek, nie jednej.
Tamtego ranka Lara ma na sobie granatowy sweter, a przy śniadaniu towarzyszy jej tata. I choć nie jest to codzienny rytuał, to wpisuje się jeszcze w szereg czynności normalnych.
Co nie znaczy, że m i ł y c h.

- Jak się czujesz? - Pytanie pada zza gazety, ociera się o normalność, chwieje leciutko równowagą - nie wytrąca z niej.
Zastanawia się przez chwilę, kawa stygnie.
- Tak samo, jak zawsze - podaje najłagodniejszą wersję odpowiedzi.
Niesatysfakcjonującą, jak się okazuje.
- To znaczy: dobrze czy źle? - brnie, tylko po co?
- A jak ci się wydaje? - Wypowiedziane ostrzej, odrobinkę, jakoś nie może się powstrzymać.
Upajająca cisza.
Czy ciąży? Nieszczególnie.
- Córeczko.
Wiesz, jak bardzo nienawidzę tego słowa?
- Lara, porozmawiaj ze mną.
Teraz. Teraz. Olimpijskie tempo, oklaski dla tego pana.
- Proszę cię.
Proś. Chętnie posłucham.
- Rozumiem przecież, że...
Mam się śmiać? Nie. Nie rozumiesz.
- ... to bardzo trudne i...
N a p r a w d ę?!
-... chciałbym ci pomóc.
Nie wytrzymuje, parska śmiechem. Cynicznym, wręcz sarkastycznym, z maleńką - niedostrzegalną? - nutą histerii.
Mężczyzna milknie, jakby ktoś wepchnął mu w gardło knebel.
Tak mi s t r a s z n i e przykro, tato.

- Spóźnisz się do pracy - mruczy do swojej miseczki z płatkami, w której miesza machinalnie, dzwoniąc o szklane ścianki.
Rzuca jej zranione spojrzenie, tak bardzo przykro. Ojej.
- Mam dzisiaj wolne.
No co ty.
- Nie miałam pojęcia - cedzi wolniutko, przelewając mleko łyżką.
- Jest sobota - przypomina jeszcze ciszej. Zmalał, skurczył się, ona - spogląda teraz na faceta metr dziewięćdziesiąt wzrostu z góry.
Wiesz, że mam to gdzieś. Wszystkie dni są takie same, tato. I-den-ty-czne.
- Kawa się skończyła - oznajmia tonem bezbarwnym, odstawiając kubek na jasny blat.
- Pójdę do sklepu - zrywa się z nadzieją, żałosne, a może i z ulgą? Spędzanie czasu z n i ą - czysta przyjemność, tak, tatusiu?
Odprowadza go wzrokiem, do samych drzwi.
Szary ranek.
Szary dzień.
Szare życie.
Bierze do ręki dodatek sportowy, wczytuje się z uwagą.
Do monotonii też można przywyknąć, smutne to, ale do wszystkiego można.
I tylko Juan ma na ten temat trochę odmienne zdanie, jego ogon obija się metodycznie o podłogę, gdy nieustająca radość czyni każdą sekundę dnia interesującą. Fascynuje go mucha, sunąca po parapecie leniwie, niemalże nie poruszając skrzydłami. Cieszy go plasterek szynki, wrzucony do miski zupełnie machinalnym ruchem ręki jego pani. Raduje go ten krótki, równie wymuszony, szorstki gest, gdy w zamyśleniu dotyka jego głowy i lekko klepie.
Dla tego psiego stróża dni nie dłużą się tak strasznie, wcale się nie dłużą.
Farciarz.
I tylko gdzieś w głębi głowy kołacze się myśl, że ten nieszczęsny dzień wcale nie musi tak wyglądać. Że to nie złośliwe okoliczności, a - ona sama - skazuje się na godziny, pozbawione czekania na cokolwiek, pozbawione sensu. Bo Lara nie czeka już na nic - los bardzo jawnie pokazał jej, ile warte było każde marzenie, każdy sens, każda wyszeptana modlitwa.
Pogładził po głowie, a potem uderzył w twarz.
I tylko tykanie zegara pozwala uwierzyć, że czas wcale nie stanął w miejscu. I czasem, tylko czasem - wsłuchując się w jego regularny odgłos ma chęć sięgnąć po pierwszy z brzegu przedmiot i przeciąć tę bezsensowną nić, która nie pozwala opaść jej głowie, zamknąć się oczom, a duszy odejść tam, gdzie poszła sobie dawna władza w jej nogach.

Dzwonek do drzwi rozdziera ciszę, napiera na nią i miażdży resztki czarnych myśli, zmiata je w proch i wsypuje do śmietnika.
Tak strasznie jej się nie chce.
- Otwarte - mruczy za cicho, by usłyszał to ktoś poza Juanem.
Kiwa na niego, a ten zrywa się jak na odgłos gwizdka, podbiega i naciska łapą na klamkę.
Na początku ta sztuczka nawet ją śmieszyła, teraz jest czymś równie naturalnym jak poranny ból.
Skrzydło drzwi uchyla się ze skrzypieniem, gapi się w nie w milczeniu. I gapi. I gapi.
Bo przez moment jej oszalałemu z samotności umysłowi zdaje się, że stoi w nich właściciel Harleya, t e g o Harleya.

- Larysa Baroni, dobrze trafiłem? - Opuszcza kartkę, zawiesza wzrok na jej bladej twarzy, wydaje z siebie dziwny dźwięk - ni to westchnienie ulgi, ni to rozbawienia, ni to znudzenia. - O! Czyli nie jest tak źle, po tym cudacznym imieniu spodziewałem się ryczącej czterdziestki albo gorzej.

Tkwi z otwartymi ustami - jakże elegancko - i próbuje zebrać myśli.
Nie należy - nigdy nie należała - do dziewcząt, za którymi faceci latają. I jeśli myślicie, że każdego dnia w jej drzwiach pojawia się t a k a postać, to jesteście bardzo naiwni.
Nie ma pojęcia, jakie są idealne wymiary męskiego ciała, ale dałaby obciąć sobie dłoń, że nie różnią się wiele od tych, które jaśnieją w progu, kleją się do jej zmęczonych oczu i wypalają na nich ślady. Fizycznie czuje gorąco.
Kaszle, czuje się jak idiotka.
- Cudacznym? - wraca do siebie, nie szuka jakiejś ciekawej odzywki, bo w sumie - po co? - Za to twoje musi być naprawdę wyjątkowe. - Zdaje sobie niejasno sprawę, że dziwnie brzmi "musi być" w tym kontekście. Gdyby jego imię było jej niewiadome, to zdawałoby się to całkiem normalne. Ale normalne nie jest, zważywszy na fakt, że ciało modela tkwi w białym podkoszulku, na którym wołowymi literami jest napisane: "DIEGO. Zapamiętaj to imię, bo będziesz je krzyczała dziś w nocy".

Śmieje się. Ma przyjemny dla ucha śmiech, ale brzmi w nim coś nieszczerego.

Zaciska pięści i próbuje przywrócić dawną siebie, a odgonić tę idiotkę, która właśnie mdleje na widok pierwszego z brzegu przystojniaka.
- Czego chcesz? - warczy nieprzyjemnie, już lepiej. - Pomyliłeś adresy, prawda?
- Ależ skąd, kotku. Chyba, że w tym bloku mieszkają same... te, no... - Macha ręką, szukając odpowiedniego słowa. - Jak to elegancko określić?
- Nie ma eleganckiego określenia na inwalidę, jeśli o to ci chodzi. A teraz wyjdź.
- Po co tyle złości, dziewczynko? Przyszedłem do ciebie - oznajmia tonem, jakby oczekiwał okrzyków radości albo jeszcze lepszych dowodów uznania.
- Wyśmiać mnie? Dzięki, znam tę śpiewkę. Wyjdź z mojego mieszkania - powtarza twardo, przesuwając dłońmi po metalowych obręczach kół.
- Posłuchaj, to nie to. Jestem twoim aniołem stróżem - oznajmia absurdalnie, a ona wydaje z siebie jęk.
- Dobra, możesz już się odwrócić i pomachać ukrytej kamerze. I powiedzieć, że udało ci się wkręcić Larę w swój dziwaczny żart. Udało ci się, gratulacje.
- To nie jest ukryta kamera, chciałbym ci pomóc - bezwiednie powtarza słowa jej ojca, nawet nie wiedząc, że to najgorsze, co w ogóle mógłby w tym momencie powiedzieć.
- Jakież to miłe, jestem szczerze wzruszona. - Przykłada dłoń do gardła. - Posłuchaj, mam powtórzyć jeszcze raz? Opuść to mieszkanie, albo dzwonię po policję.
- Okej. - Unosi dłonie, oczy mu błyszczą. - Do usług. Złość piękności szkodzi, Laro... Taa, rzeczywiście brzmi lepiej. Znacznie lepiej.
- Chcesz mnie wyprowadzić z równowagi?
- To nie ja. To mój urok. Cześć, maleńka.

Wychodzi, a przez drzwi w jego miejsce wślizguje się pustka, by w chwilę po ich zamknięciu rozpanoszyć się w kątach. Pustka, jej dobra znajoma. Wespół z ciszą, nudą i rutyną.
Szkoda, że gdzieś po drodze zagubiła się równowaga. Wepchała się za to uparta myśl, kim właściwie On był - i po co tak naprawdę przyszedł.

ODNALEŹĆ NADZIEJĘ

___________________________________________________________


Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć. 
(1 Kor 15, 26)

Jakaś tam NIEDZIELA

Jest mgliście, ponuro. Nastrój smutku spływa po szybach razem z deszczem, przenika przez nie wraz z sączącym się zza okna przytłumionym, sennym światłem. Cichym płaczem kołysze rozmazane domy, bębni delikatnie w dachy, wzdycha i nieustannym szumem, dzwonieniem, monotonnym padaniem kropel - układa się w melodię złego nastroju.
Na drugim piętrze pewnej kamienicy toczy się jeden z najbardziej oklepanych dialogów na świecie.
- Idziesz z nami.
- Nie, nie idę.
- Idziesz.
- Nie idę.
- Idziesz, powiedziałem!
- Nie idę, koniec, kropka.
Ojciec się złości, uwielbia przecież uczucie, że wszystko idzie po jego myśli. A ona oczywiście złośliwie psuje jego idealne wyobrażenie o sobie samym.
- Naty - odzywa się z kolei matka, której smutna twarz kojarzy się z tą Madonną, która tak niedawno utonęła w czerwonych łzach. - Jest msza w intencji... w jej intencji.
- I co z tego? - Przewraca kartkę książki, choć nie ma pojęcia, co się działo na poprzedniej stronie. - Czy ta cała msza coś zmieni? Cokolwiek?
- Natuś, proszę...
- Mamo, po co mam tam iść? - Spogląda na nią bezsilnie. - Po co? Czy tata chodzi na wernisaże, skoro nie interesuje się sztuką?
- Twoje fochy robią się coraz gorsze. - Ojciec czerwienieje, bo wie, że ona ma rację. - Pójdziesz z nami, bez dyskusji.
- Ale ja nie dyskutuję. Zwyczajnie nigdzie nie idę.
- Idziesz i to moje ostatnie słowo - prawie krzyczy, żyła na skroni pulsuje mu wściekle. - Bo...
- Bo co, tato? Bo co? Zabierzecie mi książki? Zamkniecie na klucz farby? A może zabronicie spotykać się z przyjaciółmi, których nie mam? - Drażni go, sprawia jej to swoistą satysfakcję, ale jeszcze bardziej - męczy.
- Natalia!
- Okej. - Kiwa głową, nie ma siły. - Okej. Dobrze. Dobrze, słyszysz? Pójdę. Pójdę z wami do tego kościoła. - Ile silnej woli potrzebuje, by nie dodać cholernego, wie tylko ona.

Ubiera dżinsy i pierwszy z brzegu podkoszulek, ma gdzieś, co ludzie pomyślą. Czy Boga obchodzi, jak wyglądam? Czy Jego w ogóle obchodzi c o k o l w i e k?

Oczywiście w ławkach widzi feerię barw i przegląd aktualnych trendów.
Czy im się nawa nie pomyliła z wybiegiem? A msza z pokazem mody?
Czy to wszystko nie jest tylko jedną, wielką pokazówką?

Wszystko wokół wzbudza w niej chęć do opuszczenia tego miejsca. Każdy skrawek poświęcony czemuś, co napawa ją obrzydzeniem. Każdy zabobonny znak, każdy naiwny gest, każde zwrócone ku niebu spojrzenie - patrzcie, nikt was nie widzi. Nikt nie słucha. Nikt.
Wszystko ją odstręcza. Wszystko.
Na ścianie złoci się pojedyncza ikona, pozwalając jej na chwilę zająć myśli czymś innym. Ojciec Pio. Mądry człowiek, podobno - potrafił czytać w ludzkich myślach.
Jaka szkoda, że mój tata n i e potrafi.
Pierwsze czytanie jest jak zwykle o niczym. Te same frazesy, wyświechtane do granic możliwości. Bądź dobry, kochaj nieprzyjaciół, płać podatki, bla bla bla.
A co złego zrobiła Lena? Wierzyła w to wszystko, tak samo jak ja?
Na ambonę wychodzi wysoki chłopak, poprawia mikrofon. Śpiewa psalm, głos ma czysty, niosący się świetnie w dobrej akustyce kościoła.
- Z głębokości wołam do Ciebie, Panie. O Panie, wysłuchaj głosu mego! Nachyl swe ucho
na głos mego błagania.*

Wołaj. Powodzenia.

Przy Ewangelii o wskrzeszeniu Łazarza ma ochotę zwyczajnie wyjść.
Czy można w jednym miejscu zebrać więcej ironii?
Chowa twarz w dłoniach.
Dlaczego? Powiedz: dlaczego? Swojego przyjaciela ocaliłeś, a co z nią? Czym Ci zawiniła? Tym, że jej nie znałeś? A podobno wszystkich znasz. A może chodzi o to, że nie była godna? Bo co, bo poniosła śmierć z własnej ręki? Dlatego?
Jesteś Wszechmogący. Nie mówię, żebyś ją wskrzesił. Ale dlaczego pozwoliłeś jej odejść?
D l a c z e g o?

Mamrocze pod nosem, czuje na ramieniu dłoń mamy. Ona ją rozumie, tak. Tylko ona.
Właściwie dlatego znienawidziła wszystko, ale nie Matkę Boską. W tłumie zadufanych w sobie czcicieli, Ona jest jedyną autentyczną postacią. Kto lepiej zaznajomił się z widmem okrutnej i bezsensownej śmierci bliskiej osoby, niż Ona? Nikt nie ma prawa w to wątpić, nawet jeśli wszystkie bajeczki o nagrodzie za dobre postępowanie okażą się kłamstwem.
I dlatego teraz każda z jej ikon przedstawia właśnie Ją - młodą dziewczynę, zaślubioną Józefowi. Dojrzałą kobietę z dzieckiem na rękach. Cierpiącą matkę, stojącą pod krzyżem. W różnych etapach Jej życia. Ale zawsze - bezbrzeżnie smutną.
Zawsze.

ODZYSKAĆ WIARĘ

_______________________________________________________



Kiedy myślisz, że masz rację, to najprawdopodobniej się mylisz.To, co można złamać – czy to będzie kość, serce czy też przysięga – można złożyć z powrotem, ale to nigdy już nie będzie jedna całość. 
~Jodi Picoult - "Krucha jak lód"~


Jakiś tam PONIEDZIAŁEK

A tego dnia deszcz nie pada, za to głośno zawodzi wiatr, porywisty i zimny. Wyje jak zranione zwierzę za oknem. Zdziera martwe liście z drzew, owija się wokół sczerniałych pni, targa rozpaczliwymi palcami siwe kłęby obłoków - chce się skryć, nie może.
Zawsze bezdomny, zawsze samotny, zawsze nieszczęśliwy.

Dolores tego dnia płacze praktycznie bez przerwy.
- Cicho, cicho. Maleństwo. - Kobieta rozczula się nad łóżeczkiem, choć jest już - musi być - straszliwie zmęczona. Schylona, zgarbiona, z troską w podpuchniętych oczach. Posiwiała zbyt szybko, zestarzała się w ciągu paru dni. A jednak nie zatraciła matczynej miłości.
Święta kobieta.

Siedzi obok, obejmuje rękami ramiona i patrzy wzrokiem bez wyrazu.
Ucisz ją. Głowa mi pęka.
- Jest głodna - oznajmia mama smutnym tonem, patrząc na nią.
Dobrze wie, co ten wzrok oznacza. Za dobrze.
Kręci głową.
- Mówiłam ci, że nie będę karmić jej piersią - chrypi, podciągając kolana i opierając bose stopy o brzeg fotela. Wie, że zawodzi wszystkich - jak zwykle. Że jest beznadziejna, też wie.
Nic nowego, serio.
- Francesca - mówi cicho, miękko. - Mogłabyś chociaż spróbować, kochanie.
- Nie mogłabym. - Kołysze się w przód i w tył, w przód i w tył. Chce jej się płakać i wyć, wyć i płakać, zupełnie jak ten nieszczęsny wiatr. - Jestem okropna, jestem złą matką. Powtórz mi to jeszcze ze sto razy. Wiem, że jestem potworem. Wiem.
- Nie jesteś potworem, Fran. - Wyłamuje palce, minę ma, jakby miała się zaraz rozpłakać. - Ale ona też nie jest.
- Nie. Masz rację. Nie całkiem. Tylko w połowie.
- To twoja córka, powinnaś... - zachłystuje się słowami, nie umie ich ująć jakoś zgrabniej, umiejętniej, bardziej przekonująco. Trwa nad łóżeczkiem wnuczki, kręci się bezradnie, patrząc na brzydką, czerwoną twarzyczkę, tak strasznie małą na tle białej pościeli.
- Więc co?... - pyta ze zrezygnowaną miną.
Wzrusza ramionami.
- Pójdę do apteki, kupię jej mleko modyfikowane - mruczy po tak długim czasie, że matka chyba przestała się spodziewać odpowiedzi. Wstaje, szuka torebki, butów. Milczy.

Choć na dworze nie słychać już płaczu małej, jest paskudnie. Ale nie zawraca, poszłaby pieszo do samego piekła, żeby tylko uwolnić się od swojego życia.
Dygocze z zimna, włosy zaplątują się w szalik, reklamówka ciąży w dłoniach.
Jestem zbyt żałosna, by w ogóle istnieć.
Zderza się z kimś, odskakuje, wydaje z siebie jęk. Zakupy taplają się w błocie, teraz jej dłonie też. Czuje na nadgarstku chwyt, odpycha go, zbiera rzeczy.
- Przepraszam. - Jakiś mężczyzna - chłopak? - spogląda na nią z poczuciem winy, a przecież to ona na niego wpadła, więc dlaczego? - Daj, pomogę ci.
- Nie trzeba - szepcze bezgłośnie, zgarnia drobiazgi, prostuje się. On robi to samo, podaje jej jakąś pominiętą paczuszkę, patrzy łagodnie, uśmiecha się - dlaczego? No dlaczego?
- Przykro mi, że przeze mnie się ubrudziłaś, mogę ci to jakoś wynagrodzić? - pyta bezpośrednio, a ona kręci gwałtownie głową. - Nalegam. Może jakaś kawa? To nic wielkiego. - Wyciąga rękę, chwyta jej dłoń ciepłymi palcami. Przez skórę przechodzi niespodziewany wstrząs, a jej ciemnieje w oczach.
Wyrywa rękę gwałtownym szarpnięciem, odsuwa się - jak najdalej.
- Powiedziałam, że nie! - krzyczy histerycznie, z przerażeniem, widzi szok w jego oczach - mało ją to obchodzi. Odchodzi, prawie biegnie, ale on jej nie goni. Stoi dalej na chodniku, wysoki i zgrabny, w jasnym płaszczu i z grzywą niepokornych włosów, opadających na oczy. Stoi, podąża za nią nic nierozumiejącym wzrokiem, gdy oddala się w stronę domu.
Z ulgą wpada w drzwi, osuwa się na klatkę schodową i szlocha, nie potrafi się uspokoić.
Jak, powiedz - jak? - mogę ubrudzić się jeszcze b a r d z i e j?
Jestem samym brudem. Całe moje ciało, każdy centymetr. Całe.

OD NOWA UWIERZYĆ W MIŁOŚĆ


_______________________________________________________



Szukam nauczyciela i mistrza 
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę 
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności. 
**

_______________________________________________________





*Ps 130, 1-2
**Tadeusz Różewicz - "Ocalony"

____________________________________________________________________

Ewentualne błędy poprawię jutro.

8 komentarzy:

  1. Miałam być pierwsza, żal.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zuziu,
    przeproszę Cię po raz 2849. Nawet nie wiesz, jak głuuupio się czuję ( napisałam czy "u", uwierz, że naprawdę bardzo mi głupio ). Ostatnimi czasy mam tu u mnie pewne zamieszanie i... Przepraszam. Ty w tym czasie dodałaś tak wiele opowiadań, napisałaś tak wiele historii. Ja oczywiście każdą z nich czytałam; każdą z nich podziwiałam. A mój podziw rośnie zawsze rośnie. Kiedy zaczęłam czytać Twoje historie, czyli jakieś... 8 miesięcy temu, pisałaś rewelacyjnie. Już wtedy poziom Twojego pisania był bardzo wysoki. Zauważam jednak, że cały czas piszesz coraz lepiej. I to jest wspaniałe - idziesz w przód. Niektórzy w pewnym momencie, nawet jeśli są świetni w tym, co robią, zatrzymują się. A Ty? Wręcz przeciwnie. Cały czas bardzo się rozwijasz, pniesz się na coraz wyższy poziom. Choć u mnie jest aktualnie bardzo szaro ( dlatego zasłoniłam okna żaluzją - wolę żyć w jaskini niż patrzeć na tę przybijającą szarość ) Twoja opowieść rozjaśniła mi wszystko. Przesłałaś do mnie tak wiele promieni słońca. Dzięki Tobie ponownie jest tutaj jasno.
    W tej konkretnie historii dajesz nam tak wiele do myślenia. Piszesz o tak trudnych tematach, z którymi spotykamy się każdego dnia, lecz nie zdajemy sobie sprawy z powagi tych problemów. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak innym może być ciężko, a my jesteśmy w stosunku do tego tak obojętni. Oczywiście - nie każdy w ten sposób do tego podchodzi.
    Dziękuję Ci za tę niezwykle cenną lekcję, tak jak zawsze, Zuziu. Jesteś jedną z osób, która w każdym swoim dziele dzieli się z czytelnikami wiedzą, którą sama posiadła. Jesteś jedną z osób, która rozwinięte ma nie tylko przepiękne słownictwo, ale i bardzo, bardzo inteligentne przemyślenia. I jest to naprawdę bardzo dużo. Dzięki temu, co robisz, sprawiasz, że możemy przez wiele godzin rozmyślać na temat tego, co zostało przez Ciebie zapisane.
    Zuziu, przepraszam jeszcze raz. Ten komentarz miał być dłuższy. Tak z pięć razy dłuższy. Jezu, jaka ja jestem żałosna.
    Kocham Cię, Zuziu. <3
    Twoja Hania

    OdpowiedzUsuń
  3. Słońca nie ma, jem paluszki z Biedronki, a u Ciebie rozdziały na dwóch blogach.
    Zimno mi, paluszki się kończą, a mi smutno, bo Twój talent mnie zachwyca i dobija jednocześnie.
    Stała formułka Aci - ja nic nie umiem. Poza wyżeraniem z lodówki wszystkiego, co do jedzenia się nadaje.
    Czyżby Lara jeździła na wózku? Kiedy byłam w szpitalu parę lat temu też jeździłam, z tym, że mi się podobało, ale ja jestem człowiekiem i nie lubię używać nóg w celach innych, niż przejściu z pokoju do kuchni i z powrotem. Jednak takie poruszanie się na stałe musi solidnie działać na psychice, już nie mówiąc o poważnym utrudnieniu. Szczególnie dla osoby takiej jak Lara. Energiczna, lubi działać - jeden moment i ze wszystkiego pozostały tylko gruzy. Ja wiem, że niby wszystko dzieje się po coś, ale czasem zdaje się, iż pewne rzeczy to zwykła złośliwość losu, nie przeznaczenie. Chociaż... Czy gdyby nie To Lara poznałaby Diego? Przeznaczenie zapisane w gwiazdach ^^
    Nie wiem, jak zareagowałabym gdyby obcy facet wpakował mi się do domu i powiedział, że jest moim Aniołem Stróżem, ale jeśli byłby to Diego: nie mam pytań, biorę go do siebie. Gdyby nie to, iż wydano mnie za Murzyna, zostawiłabym go sobie na zawsze. W sumie mogę. Niech liczne żony go szukają.
    Tak czy siak, nie mam pojęcia kim naprawdę jest Diego i czy rzeczywiście urwał się z Nieba by ochraniać ją przed światem pełnym Kwiatków i sobowtórów Tinki.
    Niech się Laryska nie wysila. Może mdleć - w końcu to Diego, nawet posąg bez emocji by uległ.
    Myślę, że Naty zawsze była taka inteligentna, aczkolwiek teraz jej oczy widzą jeszcze wyraźniej. Większość rzeczy na świecie jest teraz propagandą. Takie modlitwy - odmawiane po to, żeby je odmówić, wyklepać formułkę i zyskać spokój dla duszy. Nic ze szczerego serca. Tęsknota nie jest rzeczą łatwą. Szczególnie ta zupełnie niespodziewana. Typowe pytanie: "dlaczego?". Bo Lena nic nie zrobiła, nie zawiniła niczym poważnym, a jednak to ją Bóg wezwał do siebie. Kieruję się założeniem, że skoro coś się dzieje, to tak musi być, ale mimo wszystko to cholernie smutne. Ale wierzę również w to, że choćby nie wiem jak bardzo było źle, kiedyś i tak pojawi się promyk słońca. Co/Kto będzie promyczkiem Naty? : )
    Fran jest chyba najciekawszą postacią: jej myśli, sposób postrzegania. Brud. Powody tkwiące pod znakiem zapytania. I kochany Leoś na końcu z rozwianą grzywą, łagodnym spojrzeniem i ciepłem bijącym na kilometr. Jeszcze się spotkają. Myślę, że posiada on jakieś lekarstwo na złamaną i brudną duszę. Czy możliwe jest to, że to on okaże się tą wyjątkową osobą, która da jej tyle miłości, by mogła podzielić się nią z innymi?
    Opisujesz rzeczywistość - losy, które mogły przytrafić się każdemu z nas. I robisz to tak pięknie, ubierasz to w szczególne słowa. Piszesz samą prawdę w najpiękniejszy sposób i choć to czasem boli, z Twoim całokształtem aż cudownie jest w to brnąć. Mam nadzieję, że kiedyś choć w połowie będę na takim poziomie, jak Ty. Na razie pozostaje mi bezkresne podziwianie Twoich dzieł, które powalają coraz bardziej. A myślałam, że lepiej być nie może. No proszę. To niezwykłe, wiesz?
    Kocham, podziwiam, zawsze będę.
    Twoja fanka, największa maruda.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tym razem wrócę ♥ chyba...

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj, Zuziu.
    Miałam być w piątek, ewentualnie sobotę, a tymczasem jestem - we wtorek. Wow. Powiedz mi, proszę, gdzie tu logika, bo ja jej nie widzę... Cóż, nic co robię nie jest logiczne, a tym bardziej - mądre, ale... mogą być ludzie wybitni jak Zuzka, którzy kilkoma słowami potrafią wbić mnie w ziemię, tudzież beton - tak twarde okazało się zrozumienie, gdy dostrzegłam jak daleko za Tobą jestem, że przysłowiowo - "nie dorastam Ci nawet do pięt", i nigdy nie dorosnę (a mam 175 wzrostu, smutne ;c), i typowi przeciętniacy pokrój takiej Edzi, która wciąż musi się tłumaczyć. Nie tym razem jednak, bo nawet nie wiem, co mogłabym napisać. Mam tylko głęboką nadzieję, iż wybaczysz mi to spóźnienie, zaniedbanie? Tak, chyba tak to nazwę. A także inną rzecz - całkowitą beznadzieję i nieskładność, którą tutaj - za chwilkę, sobą zaprezentuję, bo wiesz... czytam to któryś raz z rzędu, naprawdę, a wciąż nie wiem, co mogłabym Ci napisać. Nie chcę czegoś durnego, jak zazwyczaj, tylko coś, co utwierdzi Cię w przekonaniu, jak świetnym posunięciem było założenie tego bloga, najlepszym! I kurcze, szczerze dziwi mnie tak mała ilość komentarzy, ludzie poszaleli. Z ręką na sercu - to jedna z najlepszych rzeczy, jakie w życiu czytałam, a uwierz - było tego całkiem sporo :), bo te słowa, te opisy - tak do bólu prawdziwe, niemal odczuwalne na skórze, dostrzegane oczami wyobraźni (nawet tak kulawej jak moja, of cors), przeplatająca się historia, sens... ukryty między wierszami? Wszystko tu jest idealne, nie ma nic, absolutnie nic!, co by mi się nie spodobało. Moja ulubiona perspektywa - trzecioosobowa, i na dodatek pisana w teraźniejszości, czego tu chcieć więcej? A no twoich wyjątkowych pomysłów, rozwiązań, zapierających dech w piersi - dialogów, ale jak widać, je także mamy. Pełno, pełno! Tak dużo tu wszystkiego, ale nie za dużo - odpowiednia ilość, wyważenie, byle za wiele nie zdradzić - jeszcze nie teraz, prawda? Choć kilku rzeczy możemy się domyślić, to parę wątków wciąż pozostaje owiane tajemnicą. Figurują pod wielkim znakiem zapytania. Z przyjemnością rozwiążę te zagadkę, tylko mi pozwól. I pisz, pisz! - wciąż, nieprzerwanie, nie wiem, jak poradzę sobie bez tego cuda - zakochałam się! Bezgranicznie, wiesz? A to dopiero pierwszy rozdział, jeeej - patrz co ze mną zrobiłaś o.o Czarodziej nie człowiek, powtarzam. Ale w porządku, skoro przebrnęliśmy już przez tę część, teraz podrepczę nieco dalej, w kierunku samego rozdziału, opisanych wydrzeć.
    Pierwsza bohaterka - Lara. Bardzo podoba mi się sposób w jaki opisałaś jej rutynę, codzienne czynności, szarość jesiennego dnia, która z wolna wdziera się do jej świata. A może już zakorzeniła wystarczająco głęboko? Można dostrzec jej rozgoryczenie, cyniczność, ale czy ja się jej dziwię? Nie. Czy dobrze zrozumiała... jeździ na wózku, prawda? Szczerze, spodziewałam się tego już po przeczytaniu prologu, ale tak czy tak z moich ust wydarło się głośne "O", gdy ujrzałam potwierdzenie na własne oczy. A jej ojciec? Jest przy niej, racja, ale kiedy? Dopiero teraz? Kiedy jest już za późno? Ciągłe powtarzanie, że chce jej pomóc, chce coś zmienić, także musi być nad wyraz interesujące? Co zmieni? Cofnie czas? Nie bądźmy śmieszni... A dalej, pojawienie się Diego, bardzo interesujący typek, nie powiem (w sumie jak zazwyczaj dla mnie) Zastanawia mnie o co chodzi z jego pomocą dla Lary, czy rzeczywiście jest czymś w rodzaju jej Anioła Stróża? (Nie gadaj! *O* Ale bym przeczytała coś o zabarwieniu fantasy w twoim wykonaniu) A może zwykłym człowiekiem? Jednak to zdanie nie powinno nikogo zmylić, czasem coś o pierwiastku boskim jest bliżej niż może się nam wydawać, w końcu Bóg przechadza się między ludźmi, czyż nie? I czasem jeden człowiek może okazać się czymś więcej, niż jedynie osobą, raczej kimś, kto poprowadzi, pomoże znaleźć drogę? Nadzieję? A wiesz, co podoba mi się jeszcze bardziej, jego postać jest tak interesująca, i cóż, wcale nie jest przymilnym facetem, tylko takim, co może dogadać, kiedy trzeba. Czyżby, w takim razie, pasowali do siebie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (nie czaję tych limitów -.-)

      Dalej, kolejna z bohaterek - Natalia. I ta część podobała mi się zdecydowanie najbardziej. Wspaniała, idealna, przejmująca, czy znajdę bardziej odpowiednie słowa? Nie wiem. To smutne, jak Natalia oddaliła się od Boga, od jego łaski, jak przestała wierzyć, choć kiedyś robiła to wyjątkowo zapalczywie. Została tylko przy Matce Bożej - wciąż maluję ją na swoich ikonach, bo jej dotkliwy smutek, przemawia i przez nie. Bo Maryja cierpiała, ona cierpi równie mocno? Straciła ważną dla siebie osobę. Lenę, swoją siostrzyczkę. Jak może to znieść, jak może stać na Mszy z uniesioną głową, i dziękować? Czyżby zapomniała jak? A może ból, poczucie tęsknoty i straty, przytłacza ją za bardzo? Widać ten wielki żal, ściskając jej duszę. I jedno, odwieczne pytanie: "Dlaczego?" Mam nadzieję, że cel postawiony na samym spodzie, dojdzie do skutku. Czy jednak odzyska wiarę? Może dzięki tajemniczemu komuś? Kto wie. W każdym razie, kiedy już tu jesteśmy - wielki plus za zauważenie pewnej rzeczy, która też ostatnio razi mnie coraz bardziej. Dużo osób przychodzi do kościoła na, tak zwany, "pokaz", jednak czy taka modlitwa ma sens? Według Natalii żadna nie ma. Bo jej siostra odeszła, popełniła samobójstwo, a On na to pozwolił...?
      I na koniec, Francesca. A także jej wspaniała matka, która trwa przy niej, udziela rad, prosi - wręcz błaga, by spojrzała choć na chwilę, na swoją córeczkę, ale to na nic. Ona nie chce, nie tego. Pragnie za to zapomnienia, zmycia całego tego bólu, brudu ("Jak, powiedz - jak? - mogę ubrudzić się jeszcze b a r d z i e j? Jestem samym brudem. Całe moje ciało, każdy centymetr. Całe." - Zabiłaś mnie, poważnie. Co ja tu robię? o.o), ale rany wydają się nie zabliźniać. Nie może nawet dotknąć Dolores (piękne imię, uwielbiam je!), nakarmić, nie chce, traktuje ją jak potwora - jego małą namiastkę? I może nie zachowuje się poprawnie, ale wciąż jest młoda, poza tym w takiej sytuacji... ale ja wiem, że jeszcze będzie lepiej. Musi, prawda? Płaczę. Bo ta dziewczynka... niesłusznie obwiniana, bo o co? Ygh. Nie lubię motywu dzieci, ryczę jak szalona krowa. No hej! Dobrze, już wracam do tematu. Widać, że wciąż żyje wspomnieniami, boi się każdego, nawet najmniejszego kontaktu z mężczyzną. Ucieka. Czy tajemniczy pan w płaszczu ją dogoni? Może nauczy na nowo, co znaczy kochać... Hm?
      Tak wiele pytań (wystarczy tylko zerknąć na moje wciąż stawiane pytania retoryczne), odpowiedzi - na razie brak. Ale czekam, będę czekać - bardzo cierpliwi, by ujrzeć i zrozumieć to, co masz nam do przekazania. Bo ta historia - tak piękna, pełna życiowych prawd, pouczeń, już wiem, że okaże się w przyszłości doskonałym przepisem na czas, gdy każde z nas utarci Nadzieję, Wiarę i Miłość, a może coś jeszcze? Samych siebie?
      DZIĘKUJE, że to piszesz. Że tu jesteś.
      I proszę, rób to dalej - nie przestawaj, racz nas pięknem w czystej postaci, tymi mądrościami, cudami twojej rozwiniętej wyobraźni, opakowanymi w płaszczyk idealnych słów, zwrotów, porównań, równoważników. Wszystko jest tu wspaniałe, potrzebne, na swoim miejscu - każdy cytat, celowy akapit, przekreślenie. Kursywa? Ideał jakich mało. Chcę więcej, nawet nie - potrzebuję!
      Czekam na dwójeczkę, z nie lada utęsknieniem. 29/30? Wytrzymam, prawda? Muszę...
      Okej, Zuziu - teraz oficjalnie możesz się na mnie wkurzyć, bo po raz kolejny nie wykazałam się niczym prócz głupoty, a jeszcze to spóźnienie... przepraszam. Wiedz tylko, że kocham - bardzo, no i podziwiam, z całych sił,
      twoja - Edyta ♥

      Usuń
  6. Co tu napisać..
    Wybacz Zuziu, ale jestem w pewnym stanie refleksyjnym, jak po każdym z Twoich rozdziałów. Cóż.. Świetnie się zapowiada, mogę tylko tyle powiedzieć. Cieszę się, że coraz częściej w opowiadaniach ukazywana jest rzeczywistość, prawdziwe życie, a nie wyidealizowany świat rodem z bajki. Beznadzieja.
    Lara inwalidką? Cóż.. Tak doskonale opisałaś jej brak nadziei na poprawę. To jest po prostu.. Idealne. Czytam i czytam i naczytać się nie mogę. Strasznie cierpi, jest rozgoryczona, nie chce tego.
    Natalia... Cóż, ta część chyba najbardziej mi się podobała (najpewniej wynika to z tego, jak bardzo kocham tę postać). Lenka odeszła? Z tego co czytam wnioskuję, ze Natalia nie umie się pogodzić z jej śmiercią, dlatego też wszystkie ikony są dla niej, przypominają ją. Nie chce do końca uwierzyć, że już nie zobaczy siostry (pewnie źle interpretuję, ale cóż... ja i mój mały umysł..).
    Cóż... A Fran? Jestem tylko ciekawa z kim jest ten dzieciaczek. Powiesz nam później?
    Więc.. Wybacz ten beznadziejny komentarz (piszę to przy każdym komentarzu jaki napiszę, zabawne), ale jest późno (jak zawsze) i ogólnie nie umiem opisywać, ani w ogóle pisać.
    Nie lubię ludzi, typowy samotnik.
    Dobra nie przedłużam.
    Kocham - Ania

    OdpowiedzUsuń