piątek, 25 lipca 2014

III. Ścieżka trzecia: Niepokój.






Jakże jestem nikczemny, gdy otrzymując od życia złoto, tobie daję srebro i uważam się przy tym za wspaniałomyślnego. 
~Khalil Gibran~


Czasem robi się coś całkowicie irracjonalnego dla świętego spokoju.
Chyba każdy wie, jak to jest. Gdy po wielu prośbach, nakazach, ponagleniach czy innych tam środkach perswazji, ma się już zwyczajnie dość opierania się i zaprzeczania. 
Gdy spełnia się polecenie, nawet jeśli jest ono ostatnią rzeczą, jaką ma się ochotę w tym momencie zrobić. 
Gdy rzuca się w diabły nawet i poczucie własnej wartości, żeby tylko nie musieć wysłuchiwać dalszego gadania.
Miejmy zatem nadzieję, że każdy zaznał podobnego uczucia, bo tylko wówczas można zrozumieć i zaakceptować jej decyzję, wynikłą tego ranka. Dokładnie o godzinie 10:07, gdy rehabilitantka zbierała się do wyjścia. 
Mina jest spokojną kobietą o rudawych włosach spiętych w kucyk, silnych dłoniach i nieskończonej cierpliwości. Wprawdzie dawno zrezygnowała z rozweselania jej, ale - jak by nie było - wciąż przychodzi co drugi dzień, żeby zmusić ją do oderwania się od nicnierobienia.
Nie lubi ćwiczyć, ale to jedna z konieczności, jeśli nie chce skazywać się na łaskę lub niełaskę innych. I tak już prawie nic od niej nie zależy, więc przynajmniej z tymi paroma czynnościami, które w ogóle wykonuje, radzi sobie jako tako.
Z łóżka na wózek. Z wózka na kanapę albo sedes. I z powrotem. Jak konająca marionetka, wykonująca dziwnie złowieszczy taniec, mający gdzieś tam bardzo, bardzo, bardzo głęboko - jakieś ukryte znaczenie. Którego nie zna nikt, nawet ona sama.
O godzinie 10:05, wycierając rękawem spocone czoło - pomyślała, że może dziś się spodziewać obiecanej wizyty pacana w popisanym podkoszulku.
O godzinie 10:06, biorąc oddech po ostatnim powtórzeniu - pomyślała, że ten wariat będzie ją nękał do końca życia, czy raczej - tej nędznej egzystencji, która kiedyś życiem była.
O godzinie 10:07 olśniło ją.
Już wiedziała.
Oczywiście i tak miała tej decyzji pożałować.
Ale w tym momencie wydawała się jedynym słusznym rozwiązaniem.

Teraz więc nie obawia się dzwonka do drzwi, ona na niego czeka. I niemal oddycha z ulgą, gdy świdrujący dźwięk rozbrzmiewa wczesnym popołudniem.
- Witaj, Laryso!
- Cześć. - Jedno słowo, które momentalnie wymalowuje na jego twarzy taki szok, że aż musi się roześmiać.
- Przesłyszałem się? Powiedziałaś "cześć"? - Ogląda ją z każdej strony, jakby spodziewał się żartu; plastikowej figury z nagranym głosem albo hologramu.
- Ludzie się w ten sposób witają - wyjaśnia mu tonem przedszkolanki. Sama nie wie, skąd się u niej wziął.
- Wybacz, muszę dojść do siebie. - Przykłada dłoń do gardła i przez chwilę milczy. Wreszcie mruga i powoli odzyskuje rezon. - Jesteś ubrana.
- Czyżbym ostatnio przyjmowała cię nago? - pyta sucho, a jego wargi wykrzywiają się w uśmieszku pt. "Nie chcesz wiedzieć, o czym teraz myślę".
- Nie, ale... - Niewiarygodne, jak ciężko mu się wysłowić. - Ubrałaś się normalnie. Nawet uczesałaś.
- Jesteś bardzo uprzejmy, Diego. - Przeżuwa to imię jak gorzki cukierek.
- Okej. Nie łap mnie za słówka. - Unosi na moment ręce. - Jednego dnia na mnie warczysz. Drugiego na mnie fukasz. A dzisiaj zachowujesz się...
- Jak? No jak?
- Normalnie. Tak mi się wydaje, bo nie znam cię... normalnej. - Wzrusza ramionami.
Milczą.
- Słuchaj no - przerywa tę ciszę, nim zdąży stać się niezręczna. - Czy twoja propozycja z kinem jest dalej aktualna?


Na szczęście nie pada i przejście drogi pieszo (lub przejechanie - w jej wypadku) nie sprawia problemu. Grzecznie odmówiła, gdy zaproponował, że ją popcha (nie ufała diabełkom w jego oczach, gdy wypowiadał te słowa), więc teraz wysila się jak może. Dawno nie pokonywała tak długiego odcinka drogi, ale z zaciśniętymi zębami jakoś daje radę.
Ludzie co jakiś czas zerkają na nich ciekawie, czy to z powodu jej wózka, czy też jego jaskrawożółtego podkoszulka z napisem, dla odmiany: "Może i jestem narcyzem... Ale za to jakim zajebistym!". Pod wysmarowanymi grubym markerem literami jest ręcznie narysowany kwiat, który bardziej przypomina zdeformowaną stokrotkę, niż narcyza. Ale jemu to wyraźnie nie przeszkadza.

- Niezła laska - komentuje z uznaniem, gdy mija ich zamyślona dziewczyna w spódnicy wlokącej się niemal po ziemi, z gitarą na ramieniu i obłędnymi włosami, spływającymi w jasnych kaskadach aż do smukłej talii. Ciągnie za sobą jego spojrzenie przez dobrych parę metrów.
- Faktycznie niezła - przyznaje szczerze, ostrożnie zjeżdżając z chodnika. - I co? Nie spodziewałeś się takiej odpowiedzi?
- To ma być ironia czy zwrócenie uwagi? - chce wiedzieć, przekrzywiając głowę.
- Interpretacja należy do ciebie. Podobnie jak decyzja, czy wolisz chodzić do kina z takimi jak ona, czy też... - Pozostawia w tym miejscu wieloznaczną pauzę.
- Niezłe zagranie. - Kiwa głową. - Ale nieskuteczne, bo dziś nie uwolnisz się ode mnie.
- Szkoda. Kim ty w ogóle jesteś? - zadaje po raz kolejny to samo pytanie.
- Nic się nie zmieniło od ostatniego razu. Nadal nazywam się Diego i jestem... - Odwraca głowę, łowi cień odbicia w jakiejś witrynie sklepowej. - ... tak, nadal nieziemsko przystojny.
- I nieziemsko skromny. Jesteś wolontariuszem?
- A chciałabyś, żebym był? - To ironiczne spojrzenie ma chyba wbudowane w siatkówkę oka, a usta wiecznie zaprogramowane na dwuznaczny uśmieszek.
- Pytam serio.
- Ta informacja jest zastrzeżona, łamane przez: ściśle tajna, łamane przez: niech cię o to piękna główka nie boli.
- Jesteś idiotą.
- W tym mój cały urok, czyż nie? - Szczerzy zęby, znowu. Aż dziw, że mu jeszcze nie wyleciały.
- Wolałabym wiedzieć, z jakim typem mam do czynienia.
- Mam ci pokazać legitymację? Sorry, ale pokazywać cokolwiek mam w zwyczaju dopiero na drugiej, trzeciej randce.
- Czy w twoim świecie wszystko sprowadza się do jednego? - denerwuje się trochę dla zasady.
- Żyjemy na tym samym, okrutnym świecie, kotku. Im prędzej się z tym pogodzisz, tym lepiej dla ciebie.

Na tym ich dyskusja się zamyka.

Film okazuje się wcale niezłym dramatem, nawet pomimo niezbyt znanej obsady i dłużącego się początku. Fabuła rozwija się po kilkunastu minutach i już nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. Zakończenie jest niespodziewane, a w dodatku otwarte - po wyjściu więc dość długo dyskutują o możliwym rozwoju akcji. Nawet nie zauważają, kiedy docierają do jej domu.
- Wreszcie. - Wydaje z siebie demonstracyjne westchnięcie ulgi, gdy już z jego pomocą dostaje się do własnego mieszkania. - Możesz już wracać do swojego idealnego życia, w którym nie ma marudzących histeryczek.
- Nie zauważyłem u ciebie objawów histerii, ale może to kwestia czasu. - Wzrusza ramionami. - Spodziewaj się mnie za...
- Przestań. Obiecałeś - przerywa mu bez pardonu. - Obiecałeś, że po tym jednym wypadzie dasz mi spokój.
- Ej, ej, powoli. - Unosi palec, robi minę pełną powagi. - Słuchanie ze zrozumieniem się kłania. Powiedziałem, że już więcej nie przyjdę, żeby cię wyciągnąć do kina.
- No właśnie!
- I nie przyjdę. Za to wezmę cię w inne ciekawe miejsca. Na koncert, na kręgielnię...
- Jak niby mam grać w kręgle? - Jest wściekła. Głównie na siebie, bo dała się złapać we własną pułapkę.
- Normalnie. Z moją pomocą bez problemu.
- Ale miałeś już tu nie przychodzić - mówi zrezygnowana. I czeka na odpowiedź z ostatnią iskierką nadziei - a nuż wybierze to najlepsze, komfortowe dla nich obojga wyjście?
- Trzeba było konkretniej formułować prośby.
- Umrę... - jęczy żałośnie.
- Lepiej nie, bo będzie na mnie. A tym razem nie mam z tym nic wspólnego. - Znów unosi otwarte dłonie w obronnym geście. To niesamowicie charakterystyczny tik.
- Tym razem? - powtarza nagle. - Czy ja mam do czynienia z mordercą?
- A chciałabyś mieć? - pyta idiotycznie, w sumie można się tego było po nim spodziewać.
- Nie wiem. Wiem, że z tobą bym nie chciała. - Sięga dłonią do włosów i skubie brzeg aksamitki, którą są związane.
- Dzisiaj bawiłaś się dobrze, musisz przyznać - podchodzi ją sprytnie, ale kręci głową.
- Bo film był dobry, nie miało to nic wspólnego z tobą.
- Ja ten film wybrałem - oznajmia dumnym tonem.
- Zasługujesz na order. - Przez chwilę wymownie milczy. - Teraz jest ten moment, w którym powinieneś pożegnać się i wyjść.
- Okej. Ale nie mówię "żegnaj", tylko "do zobaczenia" - zastrzega. Przez chwilę wyraźnie nie wie, co zrobić z rękami. Wreszcie głaszcze ją po włosach jakby była jego młodszą siostrą. Dłoń ma ciepłą, szorstką w dotyku i z niewiadomych przyczyn - dającą poczucie bezpieczeństwa jak ulubiony kocyk. Z rodzaju tych, które chciałoby się pochwycić i wpleść własną dłoń w puste miejsca między palcami.
Ta myśl ją tak przeraża, że odsuwa się gwałtownie. Powtarza machinalnie słowa pożegnania, wymusza słaby uśmiech. A gdy już on znika za drzwiami - tak samo, jak po poprzednich dwóch spotkaniach, czuje ulgę. Jednak zabarwioną bardziej niepewnym atramentem niepokoju, niż ostrą trucizną niechęci. Atramentem sympatycznym, należałoby dodać - na razie niewidzialnym, ale pod wpływem tego dziwnego ognia - gotowym w każdej chwili odsłonić sens ukrytych liter, który niekoniecznie chciała znać.


_____________________________________________________



Przypadek to pseudonim Boga, który nie chce się pod czymś osobiście podpisać. 
~Anatole France~


Alkohole zawsze kojarzyły jej się z drogimi kamieniami. Błysk rubinu w butelce wina, bursztynowe lśnienie whisky, krystaliczna wódka. Barwy rozlewają się na półkach całą tęczą, ubierając w tak cudowne piórka - najzwyklejszy etanol. No, plus dodatki - mające dawać rozkosz podniebieniom koneserów. Ale tak naprawdę to wszystko jest niczym innym, jak pospolitym, rozcieńczonym C2H5OH, tylko w różnych proporcjach i z różnych źródeł.
Naprawdę jej to nic nie obchodzi.
Kruche palce zziębniętej dłoni zaciska na jeszcze chłodniejszym szkle, by bardzo szybko uwolnić się od niego i z delikatnym stuknięciem umieścić butelkę na taśmie, bezgłośnie sunącej do kasy.
Kobieta o podkrążonych na fioletowo oczach i minie wyrażającej nieskończoną udrękę, jakby ożywia się na moment.
- Dowód jest?
Szpera po kieszeniach dżinsów, by bez większego zdziwienia skonstatować, że oczywiście zostawiła plastikową gwarancję dojrzałości w domu.
- Jestem pełnoletnia, zna mnie pani - oznajmia więc spokojnie, choć znajome tiknięcie w okolicach szyi mówi jej, że nie będzie aż tak lekko.
- Niestety. Procedury to procedury. - Och, jakże mi przykro, gówniaro, mówią przy tym jej zimne oczy, darując to pogardliwe spojrzenie wraz ze wzruszeniem ramion i wydobyciem tych rzeczywistych, oficjalniejszych słów z umalowanych tanią pomadką ust.
Wzdycha w myśli.
- Mieszka tu pani odkąd pamiętam. Jest pani znajomą moich rodziców. W zeszłym roku nawet kupowałam u pani szampana na swoją osiemnastkę - cedzi wolno, próbując opanować podbiegającą do policzków krew. - Wie pani, że mogę to kupić całkiem legalnie, więc po co te ceregiele?
- Proszę nie robić awantury, bo zawołam kierownika - dobiega do niej ten jednostajny, leniwy i wkurzający do granic możliwości głos.
- Jakiej awantury? Odmawia mi pani sprzedania produktu. - Nienawidzi takich dyskusji. Ogarnia wzrokiem resztę zakupów i znów wraca do odpychającej twarzy.
- Proszę o dowód. - Gdyby jedna z erynii, greckich bogiń zemsty, przypadkowo pojawiła się w mieście i dla zabawy przybrała postać ludzką - pewnie byłaby uderzająco podobna do tej kobiety, która znajduje wyraźną przyjemność w denerwowaniu klientki. Może dobrze, że supermarket jest prawie pusty i nikt - nie licząc jakiegoś bruneta w dziale ze słodyczami - nie widzi, jak ona wreszcie ugina się pod tą dziwaczną władzą i rezygnuje z jedynego produktu, którego naprawdę potrzebuje.
Płaci za resztę, szukając drobnych wyjątkowo ślamazarnie, żeby kasjerka musiała trwać jak najdłużej z wyciągniętą ręką. Chłopak, który teraz stoi za Natalką i właśnie kładzie jakieś cukierki na taśmie, przez chwilę spogląda na nią ze zdumieniem. Ma to gdzieś.
Pakuje swoje rzeczy, zawiązuje jeszcze sznurowadło i wychodzi, czekając przez irytująco długą sekundę, aż automatyczne drzwi się otworzą.
Przed sklepem rozgląda się. Powinna już dawno być w domu, ale przecież nie bez tego...
- Hej! - znienacka słyszy za sobą ciepły głos chłopaka od cukierków. Zatrzymuje się w pół kroku.
Podchodzi nieśpiesznie i pokazuje jej trzymaną w dłoni butelkę białego, wytrawnego wina - tę samą, którą ona musiała odłożyć przy kasie.
- Widziałem, że ci na tym zależało.
- Dzięki! - udaje jej się odpowiedzieć dopiero po paru sekundach, gdy już otrząśnie się z początkowego szoku. Grzebie pośpiesznie w portfelu.
- Nie trzeba - protestuje on. - Potraktuj to jako prezent.
- Nie przyjmuję prezentów od obcych - parska, wciskając mu w dłoń odliczoną kwotę i ignorując jego śmiech.
- Jasne. Życzę smacznego. - Szczerzy zęby. - Chociaż osobiście wolę słodkie albo chociaż półsłodkie.
- Nie obchodzi mnie jego smak - mruczy pod nosem i natychmiast tego żałuje.
- Nie? Co to za desperacja? - dziwi się chłopak.
- Nie zamierzam tego pić - wyjaśnia niechętnie. Dobrze wie, jaka będzie jego reakcja.
Jakaś wariatka.
- To po co w takim razie...? - W rzeczy samej na przystojnej twarzy odmalowuje się zaskoczenie.
Spogląda na niego, mrużąc oczy. Wysoki, choć to nie sztuka być wyższym od niej. Wymuskana fryzura, modny kilkudniowy zarost, sportowa kurtka, sympatyczny uśmiech.
Patrzy, ocenia - nie. Raczej nie uwierzy.
- Będę rozpuszczać w tym farby - odzywa się wreszcie obojętnym tonem.
- Spoko. Nie chcesz, to nie mów. - Wzrusza ramionami.
Zawsze to samo.
- Możesz wierzyć albo nie, ale to prawda. - Odwraca się, żeby odejść, bo przecież dalsza dyskusja nie ma żadnego sensu.
- Kto rozpuszcza farby w winie? - pyta chłopak, nim zdąży się oddalić.
- Dokładnie to w żółtku z winem i olejkiem goździkowym. - Przewraca oczami, a on zaczyna się śmiać. - To nie jest dowcip, kurde no. Mówię serio.
- Przepraszam. Po prostu tego nie ogarniam. - Poważnieje. - Co to za czary?
- Wiesz cokolwiek o malarstwie? - Spogląda na niego z przekąsem, a on kręci głową. - Pigment można rozpuszczać we wszystkim. Jak dodasz go do wody, będziesz miał akwarelę. Jak wymieszasz z olejem, to wyjdzie ci farba olejna. A jak z jajkiem i winem, w efekcie otrzymasz temperę jajową, której tradycyjnie używa się do malowania ikon.
- To brzmi jak uczony wykład. - Kiwa głową, minę ma komiczną.
- Nie wiem, po co w ogóle z tobą gadam. - Zaciska palce na reklamówce.
- Nie, czekaj. - Nagle łapie ją za ramię. - To wydaje się ciekawe. Chętnie bym dowiedział się czegoś więcej.
- Poczytaj sobie w internecie.
- Nie mam komputera.
- Weź, daj mi spokój. - Im dłużej tak stoją, tym bardziej wydaje jej się sympatyczny. Ale nie jest na tyle głupia, żeby to okazać.
- Jesteś mi coś winna za przysługę.
- Chyba żartujesz. Przed chwilą chciałeś dać mi prezent, a teraz oczekujesz czegoś w zamian? - prycha. - Wszyscy jesteście tacy sami.
- Mogłabyś rozwinąć tę myśl?
- Rozwinęłabym, ale mi się śpieszy. W każdym razie dzięki za... za co? - Zastanawia się przez chwilę. - Za oszczędzenie mi fatygi chodzenia do następnego sklepu, który jest aż trzysta metrów stąd. Dzięki, serio.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie! - woła jeszcze za nią, ale ignoruje go.
Co jak co, ale ignorowanie ludzi ma opanowane prawie do perfekcji.


____________________________________________________________



Częścią każdego cierpienia jest, że tak powiem, cień lub odbicie tego cierpienia; fakt, że nie tylko cierpisz, ale także musisz wciąż o tym myśleć. 
~Clive Staples Lewis - "Smutek"~



A z nim jest jak z cierniem. Wrasta głęboko, oplata każdy skrawek ciebie - ciała, serca, duszy. Z biegiem czasu coraz silniej ściska wszystko twardymi pnączami, ubranymi w ostre kreseczki kolców. Nasiąka krwią, karmi się nią i staje coraz większy - aż zarasta całe życie, odcinając dostęp do światła. I wkrótce już nie potrafisz dostrzegać czegokolwiek poza bólem, wbijającym się w ciało z każdej strony. Gęste kurtyny łodyg, najeżonych ostrymi igłami. Różane krzewy - bez róż.
Oczywiście niektórzy próbują doszukiwać się kwiatów pośród cierni. Kwiaty cierpienia - największy paradoks. Guzik prawda - to, co o nim opowiadają. Nie uszlachetnia, nie czyni lepszym człowiekiem, nie pomaga w niczym. Cierpienie tylko wyniszcza. Powolutku, od środka, zamienia człowieka w kłębek bólu, przeplatanego resztkami upadłej nadziei. I w końcu - zabija. Może nie zawsze, ale bardzo często.

Zwykle lubi też przekształcać się w nienawiść. Obraca swoje ostrza do wewnątrz i na zewnątrz, w kierunkach dobrze wymierzonych i w całkowicie przypadkowych.

Ona?... Przede wszystkim nienawidzi jego. Nienawidzi tak mocno, że siła tego uczucia przewyższa wszystko. Nienawidzi z całej duszy i jednocześnie zdaje sobie sprawę z bezsilności tej pasji, która w niej szaleje. Jak ma ciernie skierować przeciwko człowiekowi, o którym wie tylko tyle, że jest psychopatą o przeraźliwie błękitnych oczach i że potłukł jej życie na drobniutkie kawałeczki w jedną noc? Że uczynił ją brudną, zasiał te ciernie, które bezkarnie wdarły się na jej delikatną skórę i zamknęły w klatce bez wyjścia? Gorzej niż morderca - a był czas, że naprawdę chciała umrzeć. Gorzej - bo niszcząc jej życie, jednocześnie stworzył inne.
To jest straszne, cholera. Tylko człowiek jest tak podłym zwierzęciem, najpodlejszym ze wszystkim. Mówią, że nienawiść od miłości oddziela cienka granica. Ale to człowiek ją wymyślił i to człowiek ją przerwał. Z czegoś tak świętego jak akt miłosny stworzył chore źródło nienawiści. Zatruł najpiękniejszą różę, a potem zerwał ją i pogniótł - tylko po co? Dla zabawy? Dla satysfakcji z tego, że niszczy coś najcenniejszego?
Tylko człowiek potrafi być tak okrutny dla drugiego człowieka, przyroda nie stworzyła innych takich przypadków.

Nienawidzi jego, ale nienawidzi też siebie. Czuje wstręt do swojego ciała - niemal się dławi tym uczuciem. Tym, że jest w niej coś obcego. I że nigdy nie wyrwie tego ciernia, piekielnie uwierającego i zaropiałego. Że już zawsze spoglądając w lustro będzie widziała właśnie tę twarz - i że zawsze będzie miała ochotę wrzeszczeć aż do utraty przytomności, potłuc szklane odbicie na tysiąc odłamków.

Trzeci kolec został wymierzony w istotę, która w tej całej sytuacji najmniej zawiniła - a jednak przypomina o niej najbardziej. Maleńka, niewinna duszyczka, której jedynym grzechem jest to, że w ogóle się urodziła. Krucha. Utkana z jej łez, zabarwiona jej krwią i obleczona w jej ból, zmuszona by go nosić jak własny.
Dolores - bolesna.

- Dobrze się czujesz?
Nigdy.
- Taaa. - Pociera czoło. Od tamtego czasu nawiedzają ją stałe bóle głowy. Może to efekt pękniętej czaszki, kto wie. 
Uśmiecha się niemrawo, rzuca okiem na dziecko. Czuje się chyba nieźle, na razie nie płacze. Jakaś drobna infekcja sprzed paru dni dała się szybko zwalczyć. 
Swoją drogą niedługo musiałaby ją zabrać na badania. Przez chwilę przygląda się jej małej buzi i dochodzi do wniosku, że z każdym dniem staje się coraz piękniejsza. Nigdy wcześniej taka myśl nie przyszła jej do głowy, ale po tamtej wizycie Leóna, który zachwycał się małą, spojrzała na nią trochę innym okiem. Co prawda nieznajomi często przystawali nad jej wózkiem, żeby wydać serię ochów i achów, ale tym razem brzmiało to inaczej. 
Jak prawdziwy podziw? 
Ale czy na pewno chodziło tu o dziecko? Parę razy poczuła jego spojrzenie też na sobie i wówczas momentalnie serce przestawało jej bić. Niemal zwierzęcy instynkt popychał ją do ucieczki, a jednocześnie ludzkie przyzwyczajenie kazało zostać i słuchać jego lekarskich zaleceń. Walczyła sama ze sobą, żeby nie okazać strachu, który szarpał ją od wewnątrz.
Boi się. Boi się ich, wszystkich bez wyjątku. Bo wie, że mężczyźni zbyt łatwo wyłączają myślenie, dając się ponieść żądzom. Każda cząsteczka jej ciała drży i trzęsie się ze strachu, gdy czuje choćby lekki i przypadkowy dotyk. Wtedy każdy koszmar znów powraca do świadomości i wypełnia ją falą złych wspomnień. A ten paniczny strach nie daje się zwalczyć w żaden sposób. Trwa, jest. I będzie zawsze.

- Na pewno wszystko w porządku?
- Tak, tak. - Zwija się na fotelu w ciaśniejszy kłębek, chowa dłonie w rękawach swetra. - Wiesz, że mam ciągle te migreny.
- Powinnaś z tym iść do lekarza.
- I tak nic na to nie poradzi. Pieprz to, nie jest tak źle.
- Przecież widzę, że jest. - Mama spogląda sceptycznie znad jakiejś włóczkowej robótki. - Martwię się o ciebie.
- Niepotrzebnie.
- Potrzebujesz jakiejś terapii.

Cisza.

- Nie potrzebuję. - Z jej ust wydobywa się westchnienie. - Nie jestem anonimową alkoholiczką.
- I co? Całe życie spędzisz pod kocem? - pyta cicho, odkładając szydełko.
- A co, co twoim zdaniem powinnam robić? - Unosi głowę, zmienia ton. - Chodzić na dyskoteki? Bawić się? Cieszyć życiem? - Do oczu napływają jej łzy.
- Fran...
- Nie rozumiesz, że nikt mi w tym nie pomoże? - pyta zachrypniętym głosem. - Żadna terapia niczego nie zmieni. Niczego.
- Masz dziewiętnaście lat i już spisujesz życie na straty?
- Ono samo się spisało! Wiesz, że o niczym tak nie marzę jak o tym, żeby zasnąć i się więcej nie obudzić? Nienawidzę życia, nienawidzę siebie! - szlocha bezradnie, rozmazując na policzkach ohydnie słone łzy.
- Wciąż masz dla kogo żyć. - Już jest obok. Obejmuje trzęsące się ramiona, przyciska policzek do jej głowy.
- Wolałabym nie mieć - szepcze bezsilnie. - Naprawdę wolałabym nie mieć.

Straszne jest to, że wcale nie kłamie. Wolałaby.



___________________________________________________________________

Kolejne dziwne coś? No tak.
Już raz mój głupi telefon zrobił mi na złość i opublikował większą część tego rozdziału, a oczywiście przywrócić kopię roboczą udało mi się dopiero po dłuższej chwili. Zastanawiam się, czy ktokolwiek zdążył w tym czasie to przeczytać. :D Nawet jeśli, to i tak nie było warto. Teraz też nie jest.
Potrzebuję chyba kolejnego urlopu...

4 komentarze:

  1. Zajmuję i wracam jutro.♥ Dziś niestety nie mam czasu. ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział <3.
    W ogóle dopiero niedawno zauważyłam, ża założyłaś nowego bloga. Jest tak samo wspaniały jak ten pierwszy, choć tak bardzo od niego różny.
    Tutaj jest mniej postaci i wszystko jest takie tajemnicze. To zdecydowany plus : D. Każda z głównych postaci nie została oszczędzona przez los.
    Naprawdę ciekawie się zapowiada, już się wciągnęłam xD.
    Tak się zastanawiam czy będzie Diegara, Leonesca i Naderico. Bo tak by wyglądało z zakładki z postaciami, ale pewnie jestem w błędzie jak zawsze :D.
    Bardzo dobrze wykreowane postacie, każda ma wyraźną osobowość. Zwłaszcza Dieguś wyszedł Ci genialny. Nie da się go nie uwielbiać
    Śliczny szablon <3.
    Bardzo podoba mi się też, że dodajesz takie mądre cytaty ;). Umiesz wybierać to co najlepsze :).
    Czekam na ścieżkę 4 ;).
    Gośka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, Zuzka.
    Matko, jak mi wstyd, po prostu porażka. Taka cholera ze mnie. Żeby tak długo nie komentować, a przecież to arcydzieło figuruje na bloggerze od jakichś trzech, jak nie więcej, tygodni. I cóż, chyba nie mam nic na swoją obronę... Oprócz lenistwa, głupoty, i tego, że, heh, dalej nie wiem, co napisać, jak ubrać swój zachwyt, wszystkie te, towarzyszące mi po przeczytaniu czegokolwiek, co pochodzi od Ciebie, a już zwłaszcza "Ścieżek" - są moją prywatną miłością, zawsze będą ♥, w słowa, te najbardziej odpowiednie. Wybacz więc, to nie będzie nic wielkiego. Ale prosto z serca, oczywiście :)
    Zacznę sobie od Lary, a jak! I wiesz, jej postać, przemyślenia, historia, to, co przeżyła, cała jej niechęć, matko! Jest perfekcyjna - idealnie wykreowana, od początku do końca. Diego z resztą też, co do tego nie ma wątpliwości, jego postać darzę nieskończoną sympatią, zawsze tak było, a zwłaszcza w tak genialnej odsłonie. Złożonej, wielowarstwowej, tajemniczej - właśnie takie są najlepsze, najciekawsze... I ogólnie, lubię ich razem, chociaż ostatnio dostaję epizodycznych napadów depresji, co spowodowane jest zapewne brakiem jakichkolwiek (nawet tych przyjacielskich!) interakcji między Diego, a Ludmiłą w trzecim sezonie, przez co z dziwną niechęcią podchodzę do wszelkich innych połączeń z Diego. Taka jestem, co zrobisz? Nic nie zrobisz. Dlatego, Diegara... Dobra, nieważne! Wracam do wydarzeń. Co my tu mamy... Lara przełamała się, tym razem czekała na jego przyjście, poszli do kina... I to, na całkiem dobry film, z tego, co widzę. A ich rozmowy... są epickie, naprawdę! Jesteś mistrzynią w tworzeniu dialogów. Ogólnie, mistrzynią - moją, i już zawsze, zawsze nią będziesz. Ale wracając... Diego powiedział, że jeszcze wróci, oczywiście. Wiesz, zastanawia mnie jego rola w tym opowiadaniu. Kim jest? Opiekunem, wolontariuszem, mordercom? Ale, ale... Lara nie wydaje się być zadowolona, ale przy końcówce, coś nie chce mi się w to wierzyć. W końcu, każdy potrzebuje kogoś bliskiego, czegoś stałego, co jednak nie zamienia się w nudną rutynę. Oby się im udało.
    Idziemy dalej, Natalia tak? I ktoś jeszcze, ale po kolei. Yh, ja bym chyba wyszła z siebie, po tego typu rozmowie z kasjerką, coś strasznego. Też miałam kiedyś nieprzyjemną akcję, nieistotne, w każdym razie... Nie dziwię, że się zdenerwowała, a jednak musiała odpuścić. Nie powiem, na początku tak samo jak tajemniczy brunet (a ja chyba wiem, wiem!), nie bardzo wiedziałam o co w takim razie chodzi, jak nie o picie (Edyta tylko o jednym, boże), ale to, co powiedziała, wow. Widać, że ma pasję, a ja bardzo to lubię w opowiadaniach, zwłaszcza gdy autor potrafi to jeszcze świetnie przedstawić, tak jak jest - bez upiększeń, ale z sercem. A tak w ogóle, to bardzo miłe z jego strony - tego chłopka, zaoszczędzić jej tyle drogi, no no. Hahaha. Mam nadzieję, że ich ścieżki jeszcze się skrzyżują, o tak. Choć Naxi... Dobra! Idziemy do końcówki, do Franceski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholera, ten początek. Teraz mogę umierać, jak Boga kocham. Matko! Uwielbiam twoje opisy, metafory, wszystko, wszystko! Jesteś tak utalentowana, że to aż niemożliwe. Poważnie. Skąd Ty wzięłaś tyle talentu, takie słownictwo, pomysły? No weź mnie naucz! Zapłacę? XD A ja już sama nie wiem, co myśleć, z jednej strony masz rację cierpienie wyniszcza, tak samo jak nienawiść, ale z drugiej strony... Czym bylibyśmy bez bólu? Czy umielibyśmy docenić piękno życia, bliskość? Okej, nie ma się co rozwodzić, i tak nic mądrego nie napisze. As always. Więc... idę dalej. A Ona go nienawidzi, ale czy ja się jej dziwię? Nienawidzi też siebie, tego dziecko, wszystkiego? I dalej... Już w zupełności się zgadzam, człowiek może okazać się najgorszym ze stworzeń, bo przecież ma moralność, wolną wolę (?), a jednak... Nigdy tego nie zrozumiem. Ale może właśnie o to chodzi? Jeju, bez przerwy odbiegam od tematu, wybacz. Też uważam, że powinna iść na terapię, mimo wszystko. Przecież w tym, co się wydarzyło, nie ma jej winy, winy dziecka. A Francesca wciąż się boi, ucieka. A ostatnie zdanie... Dobiło mnie. Kobieta tak bardzo skrzywdzona przez los, życie? Czy jest coś gorszego? Nie wiem, ale płaczę...
      Bo wiesz, akurat w tej opowieści wszystkie historie, każdej z tych osób, napełniają mnie smutkiem, jakąś melancholią, a jednak kocham to opowiadanie - mocno i bezgranicznie. Myślę, że będę - już do końca, bez względu na wszystko inne. Bo coś tak pięknego, złożonego... To tylko twój umysł mógł stworzyć, nadać barw. Dziękuje. Boże, nawet nie wiesz, jak wiele radości mi to sprawia - mimo towarzyszącego smutku. Fakt, że mogę być, w pewnym sensie, częścią tego bloga, choć spóźniam się nagminnie, i jeszcze zostawiam po sobie jakieś świstki. Przepraszam.
      Kocham Cię, i błagam - daj mi tę czwórkę, bo wykituję,
      Edyta ♥

      Usuń